Leśnik

Stanisław Drożdżecki ze Rzgowa był jednym z najdłużej pracujących prezesów w Polsce. Od 1969 do 2016 r. nieprzerwanie kierował Spółką Leśną w Rzgowie. Dopiero na ostatnim zebraniu wybrano jego następcę – Jarosława Juśkiewicza, młodego rolnika ze Rzgowa. Sekretarzem zarządu spółki był i został ponownie wybrany Wojciech Gałkiewicz.
Okazją do napisania o rzgowskich leśnikach jest nie tylko ostatnie zebranie wyborcze w spółce, ale również dwa święta przypadające 21 marca. Jedno to Światowy Dzień Leśnika i młodsze święto – Międzynarodowy Dzień Lasów ogłoszony w 2012 r. przez Zgromadzenie Narodowe ONZ.

Gdy spalił się Rzgów

Okazją do napisania o rzgowskich leśnikach jest nie tylko ostatnie zebranie wyborcze w spółce, ale również dwa święta przypadające 21 marca. Jedno to Światowy Dzień Leśnika i młodsze święto – Międzynarodowy Dzień Lasów ogłoszony w 2012 r. przez Zgromadzenie Narodowe ONZ.

- Początek naszej Spółki Leśnej przypada w 1905 r., czyli w tym samym roku, kiedy powstała formalnie Ochotnicza Straż Pożarna w Rzgowie – snuje opowieść Stanisław Drożdżecki. – Gospodarzem spółki był od początku mój dziadek Ignacy. Spółka gospodarowała na terenach leśnych i polnych po prawej i lewej stronie drogi Rzgów –Piotrków Trybunalski. Z opowiadań dziadka pamiętam, że spółka służyła interesom rolników zamieszkałych w gminie. Tak dzieje się zresztą po dziś dzień. Kiedy w jakimś gospodarstwie ogień zniszczy czyjś dorobek życia, spółka przekazuje drzewo na odbudowę. To samo dotyczy mieszkańców w bardzo trudnej sytuacji materialnej, którym ofiarowuje się drewno opałowe. Poza tym sprzedawało się drewno w pierwszej kolejności miejscowym gospodarzom. Jedynie nadwyżki można było sprzedać do tartaków.

Niemiecki zaborca, który wybudował linię kolejki wąskotorowej dla usprawnienia dostaw zaopatrzenia dla wojsk na froncie pod Łodzią, później wykorzystał ją do rabunkowej gospodarki leśnej na gruntach Spółki Leśnej. Po lewej stronie drogi w kierunku  Modlicy doszło do wyrębu drzew na niespotykaną skalę. W latach późniejszych musieliśmy odbudować tamtejszy drzewostan.

Latem 1918 r. miał miejsce pożar Rzgowa, który rozpoczął się od iskry z parowozu Wąskotorowej Kolei Dojazdowej. Pastwą płomieni padło 125 domów oraz kościół, w którym przepalił się dach i runęły stropy. Tym razem domy w osadzie zostały odbudowane w cegle, zyskując wyraźnie charakter miejski.  Spółka miała swój udział w odbudowie osady.

W okresie międzywojennym kronikarzem spółki był Kazimierz Urbański. Niestety, wszelkie dokumenty, rękopisy, fotografie spaliły się w pożarze jego mieszkania.

Z artylerii ciężkiej do lasu

- Urodziłem się w 1926 r.  – mówi b. prezes Spółki Leśnej. – Mój ojciec Franciszek należał do spółki, ale nie pełnił w niej żadnej funkcji. Podczas okupacji hitlerowskiej miał kontakty z partyzantami. Trafił na pół roku do więzienia w Radogoszczu, gdzie był bity i torturowany. Przed spaleniem wiezienia został wywieziony i ocalał. Uwięzienie wpłynęło jednak na znaczące pogorszenie się jego zdrowia. Ja pod koniec wojny wraz z bratem zostaliśmy wywiezieni do kopania okopów pod Sulejowem.

Gdy ucichły strzały, odsłużyłem 2 lata i 4 miesiące w Wojsku Polskim w jednostce haubicoarmat w Strachowie koło Bolesławca na Ziemiach Odzyskanych. Ukończyłem szkołę podoficerską. Zostałem pisarzem kompanijnym. Służyłem w kwatermistrzostwie i w finansach, ale nie skorzystałem z propozycji kontynuowania nauki w szkole oficerskiej. Namawiał mnie do tego sam szef sztabu. Odrzuciłem ofertę pozostania zawodowym żołnierzem.

- Po zakończeniu służby ożeniłem się. Utrzymywałem się z furmaństwa. W pierwszych latach powojennych transport w Łodzi opierał się w części na furmankach. Poza tym ojciec przekazał mi 1,7 hektara w Rzgowie, więc mieliśmy gdzie się pobudować. Zawsze było parę groszy z uprawy ziemi. W 1961 r. trafiłem na zebranie w Spółce Leśnej i zostałem jej członkiem. Wtedy prezesem był Czesław Bagiński, Wyniesione z wojska umiejętności i wiedza w zakresie finansów i organizacji przydały się, gdy wybrano mnie prezesem zarządu w 1969 r.

Handel pod drzewami

- Spółka Leśna nie posiadała żadnego sprzętu zmechanizowanego, więc ugory trzeba było przeorywać końmi. Wpadłem na pomysł, żeby posadzić łubin dla użyźnienia gleby. W następnym roku posadziliśmy brzozy. Przyjęły się wspaniale. W tym miejscu wyrósł malowniczy las brzozowy. Poza tym mieliśmy sosny, brzozy i olchy. W tamtych czasach, ale i teraz drewna było za mało w stosunku do potrzeb. Gdy przygotowywaliśmy się do wycinki, bardziej okazałe drzewa obstawiali już potencjalni kupcy. Bywało, ze przy konkretnych okazach negocjowało się cenę.

- Z czasem obrót drzewem się ustabilizował. Mogliśmy sprzedawać je przez ogłoszenia prasowe. Dziś już nie ma negocjacji pod drzewami - handlujemy pod dachem. Gospodarkę leśną prowadzimy jak w Lasach Państwowych. Przygotowuje się operat gospodarczy, czyli plan wyrębu i zalesień na 10 lat. Plany wysyłamy do starostwa, a nad ich realizacją czuwa Leśnictwo Tuszyn. Sami nie chodzimy z piłą do lasu – do wycinki wynajmujemy firmy, które mają płacone od metra sześciennego.

- Spółka zawsze dzieli się owocami swej pracy z miejscową ludnością: współpracujemy z kołami gospodyń, ze strażakami ochotnikami. Gdy dostaliśmy rekompensatę za oddanie fragmentu lasu pod rozbudowę lub poszerzenie dróg, mogliśmy przekazać środki OSP na cele budowlano-remontowe – podkreśla pan Stanisław. – Dziś gospodarujemy jeszcze na ponad stu hektarach lasu.

Tekst i fot. Włodzimierz Kupisz

Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
=
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
=