Wystrzałowe muzeum Kordiana

Kordian Skalski ze Rzgowa od 4 lat jest kustoszem własnego Muzeum Techniki Wojskowej i Użytkowej, na którą składa się m. in. 200 egzemplarzy broni palnej od austro-węgierskiego karabinu Werndla wzór 1867 r. po eksponaty z końca II wojny światowej. Muzealia wypełniają piwnicę: dwa pomieszczenia o powierzchni ponad 50 metrów kwadratowych. Kolekcja dusi się jednak na tej maleńkiej przestrzeni. Istnieją warunki, żeby ekspozycję podwoić, ale barierą są koszty i niedobór czasu, bo przecież właściciel pracuje, jest prawnikiem.
- Wszystko zaczęło się jeszcze w okresie dziecięcym, kiedy mój tata Marek Skalski pracował w latach 1988-1991 jako lekarz w jednostce rakietowej Obrony Wybrzeża, do której nikt postronny nie miał dostępu poza… mną – opowiada kustosz. – Miałem tam do zabawy poniemieckie umocnienia oraz sporo elementów uzbrojenia i wyposażenia.

- Kiedy mieszkaliśmy w Mrzeżynie, syn (urodzony w 1985 r.) wykopywał szpadelkiem sztućce i naczynia ze swastykami z dawnej jadalni w garnizonie – opowiada Iwona Skalska. - Zamęczał swojego ojca pytaniami nawet o czterogranisty zardzewiały gwóźdź, który rzeczywiście miał niemiecki, wojenny rodowód.

- Z ojcowskich opowieści o historii zrodziła się moja życiowa pasja – kontynuuje kustosz. - Później przeszedłem etap poszukiwań przy pomocy wykrywacza metalu, ale bez wystrzałowych efektów.

Odkąd jego muzeum stało się bezpośrednio podległe Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pan Kordian występuje do policji, sądów i prokuratur o przekazanie militariów odnalezionych podczas remontów i w trakcie budowy dróg. Jego wnioski na ogół popierają konserwatorzy zabytków z naszego województwa. Dzięki ich wsparciu trafiają do Rzgowa obiekty, których przyjęcia odmówiły państwowe bądź samorządowe muzea. Publiczne placówki mają bowiem dużo militariów w dobrym stanie. Młody muzealnik zapewnia, że eksponaty wygrzebane z ziemi, wydobyte z wody, odnalezione w zamurowanych skrytkach i na strychach mają bardzo ciekawą, indywidualną  historię. Nie można tego powiedzieć o broni w idealnym stanie, która pochodzi z magazynów. Nikt z niej nie wystrzelił. Nikt nie zdołał się nią obronić…

Pewne szersze, niepokojące zjawisko ilustruje historia związana z muzeum w Głubczycach. Z braku miejsca nie przyjęło od policji partii broni odkrytej w ziemi podczas remontu w dawnym budynku komendy UB. W rezultacie trafiła ona do huty. A przecież był to dla historyka doskonały materiał do badań nad historią II Konspiracji. Na szczęście uratowano np. zbiór karabinów, amunicji i hełmów z okresu obrony Warszawy w 1939 r., który został ukryty w kanałach
Jednym z najbardziej pasjonujących eksponatów w Rzgowie jest niepozornie wyglądający polski karabin przeciwpancerny Ur, wzór 1935. Pocisk z tego rodzaju rusznicy przeciwpancernej nie miał za zadanie przebić kadłuba czołgu lub samochodu pancernego. Ołowiany pocisk dużej prędkości „przyklejał” się do pancerza. Na skutek naprężenia, metal pękał, a odłamki wykańczały załogę.

Do kampanii wrześniowej 1939 r. Ury był przechowywane w tajnych magazynach. Rzgowski eksponat to dar poszukiwacza, który odnalazł go na miejscu bitwy pod Wolą Gułowską, gdzie rozstrzygnęły się losy wielkiej bitwy pod Kockiem, w której po obu stronach walczyły 53 tysiące żołnierzy!
5 października, gdy Hitler przyjmował zwycięską defiladę w Warszawie, natarcie polskie pod Wolą Gułowską w początkowej fazie doprowadziło niemiecką 29. Dywizję Piechoty Zmotoryzowanej do sporych strat i w efekcie do odwrotu. Jednak ostatnia bitwa Września była ogólnie przegrana.
Ur pana Kordiana ocalał w dobrym stanie, bo przez wiele lat był używany jako podpórka do drzwi komórki. W samym Rzgowie ocalały trzy lufy niemieckich armat przeciwlotniczych FLAK 37 mm, bo ktoś wkomponował je jako słupki do ogrodzenia. Zastosowania militariów w cywilnej gospodarce powojennej można by mnożyć.

Ciekawostkami w kolekcji są dwa cekaemy maxim. Jeden z eksponatów jest tym cenniejszy, że posiada ślady napraw chłodnicy w miejscach przestrzelin. Bez szczelnej chłodnicy broń się przegrzewała i stawała bezużyteczna. Kordian Skalski twierdzi, że wielkie kompleksy leśne na zachodzie Polski wciąż kryją wiele takich dużych znalezisk. Znacznie mniej pamiątek zachowało się po bitwie pod Łodzią i w rejonie Rzgowa – Starej Gadki w 1914 r. Lasów tu niewiele, a militaria na polach po ponad stu latach zostały rozproszone i zniszczone przez pługi i brony. W naszym rejonie trafiają się drobne militaria jak choćby plomby od skrzyń amunicyjnych,łuski i pociski do karabinów mosin i mauser.

Wielką dumą właściciela są pociski artyleryjskie i rakietowe od najmniejszych kalibrów: armat francuskich przeciwpancernych 25 mm  aż po 210 mm (pozbawione prochu lub innego materiału wybuchowego). Uwagę zwraca pocisk 150 mm do „ryczącej krowy”, czyli do moździerza rakietowego Nebelwerfer. Te moździerze zadawały duże straty polskiej stronie podczas powstania warszawskiego. W kolekcji są też niemieckie pancerzownice z rakietowymi pociskami przeciwpancernymi, czyli panzerschrecki. Te granatniki przypominające rurę piecową z osłoną przeciwodłamkową, były wzorowane na amerykańskich bazookach zdobytych w Afryce Północnej. Była to broń o tak prostej konstrukcji, że udało się ją skopiować w powstańczym warsztacie na Mokotowie w 1944 r. Wyprodukowano kilkanaście egzemplarzy. Był do nich zapas 180 oryginalnych pocisków.

Kordian Skalski metodą elektrolizy konserwuje broń, która dużo czasu korodowała w wodzie bądź pod ziemią. Elektroliza to jednak proces długotrwały. Najważniejsze, że nie niszczy tego, czego nie uszkodziła rdza. Po konserwacji udaje się nie tylko odczytać numery fabryczne, ale ożywić elementy ruchome. Nie ma większej frajdy dla kolekcjonera jak praktycznie sprawdzić otwieranie się zamka i jego ryglowanie. Niestety, kolejka eksponatów do konserwacji wydłuża się w nieskończoność.

Czasem udaje się wydobyć broń z zachowaną kolbą.  Najlepiej drewno przechowuje się w wodzie. Wtedy satysfakcję sprawia porównanie numerów fabrycznych broni i kolby. Kolby produkowano z orzecha, nawet z miękkiej brzozy, ale materiał musiał być dobrze wysezonowany, aby nie pękał. Niemcy wobec niedoborów drewna jako pierwsi w czasie II wojny światowej zdecydowali się na zastosowanie ersatzu – wycinali kolby ze sklejki zamiast z litego drewna. Ich śladem poszli Rosjanie pod koniec wojny stosując sklejkę do kolb mosinów.

Kolekcja stale się rozrasta, a muzeum po remoncie wkrótce będzie dostępne dla zwiedzających.

Tekst i fot. Włodzimierz Kupisz
Fot. 10-13 Kordian Skalski
Proszę określić gdzie leży problem:
Proszę wpisać wynik dodawania:
=
Link
Proszę wpisać wynik dodawania:
=